JULIETTE "From somewhere in the east" - CD

 


 

Lista utworów / Track list:

1. Inscribed on your face
2. ...and the system
3. Broken promises
4. The beauty of colourless rainbows
5. Coverd by blue
6. Another song about falling
7. The rain you hiding your head from
 

Skład / Line Up:

...
 

Nagranie / Recorded:

Recorded: Lublin, July 2003
Mastered: Smok
Released: May 2004
Total Time: 23'02
 

Recenzje / Reviews:

Juliette is from Poland and has a sound that is along the lines of very early, less jazzy Yage or even a more DIY and heavy (and early) Thursday. Their sound is very tight and concise, with clean strumming breaking through the distortion of the guitars, and lots of catchy melodies all around. Very heartfelt, and vegan/veggie as well! While their take on hardcore isn't too new or groundbreaking, they are doing it well and is worth a listen.

(Cole Jones, "Heartattack" #45, USA)

 

Wow, what a great release!!! JULIETTE from poland are one of these emotional screamo hardcore bands, but these guys are one of the better sampels! 'From Somewhere in the East' out on REFUSE RECORDS has got 7 songs full of love, heartbreak, yearning and fear mixed with an energetic and rocking sound, sometimes sweet, sometimes heavy and painful!!! If you like all the old stuff from CONVERGE, or the spirit of MAJORITY RULE you will like JULIETTE for sure!!! Great Music, lyrics from the bottom of their hearts and an excellent artwork ...well done guys!!!Our rating: 8 of 10 stars

(Marco, www.truesidemusic.com, Germany)

 

Wow, this is great. It's totally chaotic and screamy emo/HC. Think of stuff like Circle Takes The Square, Envy, Funeral Diner, etc. Great digi-pack and booklet/layout. I am super, super stoked on this. Hunt it down because it's really good.

(Steve, "At Both Ends" #4, 2004, Canada)

 

Heiliges Kanonenrohr! Dieser Tage erreicht mich ein Paket aus Polen was es sichtlich ramponiert durch den Zoll gen Deutschland geschafft hat. Mitunter in diesem Paket befindet sich ein wunderschön aufgemachtes Digipack mit verklebtem Booklet, von einer Band namens Juliette. Alles sieht nach Heartbreak Emo aus, obwohl das Label nach drei Xen schreit. Doch alles führt in die falsche Richtung, denn diese junge Band spielt glasklaren Mid 90er (wenn nicht sogar noch früheren) Emo und erinnert an eine melodischere Varianten einer unser Heldenbands Spirit Of Versailles. Besonders der hohe, kreischige Gesang, die melodisch-melancholischen Gitarren und die Schlagzeug Build-Ups und Breakdowns zeigen mit dem Finger auf klassischen Vorzeige Emo der frühen Stunde. Hin und wieder werden ruhige, nahezu verträumte Parts eingestreut, die auch mal Platz zum Atmen lassen. Denn in der Hauptzeit ist dafür kaum Zeit, wenn dich die hektischen und meistens verzweifelten Songs völlig an die Wand drücken und dir die Luft zudrücken. Unfreiwillig komisch wirkt manchmal das etwas gebrochene Englisch der Protagonisten, was aber nur in den ruhigen, gesprochenen Parts zur Geltung kommt. "From Somewhere In The East" gibt mir das Gefühl einer mittelschweren Winterdepression, und lässt vor meinem inneren Auge Herbstlandschaften zu Schneehängen mutieren, während die Straßen auf denen sonst Hochbetrieb herrschte, sich zu leeren und unbewohnten Alleen wandeln. Ich bin hin und weg, und außerdem zugleich begeistert und erstaunt, dass Musik wie diese nicht immer aus Staaten kommen muss sondern diese Art von Kultur auch im europäischen Osten verstärkt vertreten ist. Killeralbum!

(Jan Hendrik Werner, www.allschools.de, Germany)

 

Starts out pretty decent, with some good screaming, and heavy grind style drumming. The production on the CD sounds really good. So the first part of this album looked very promising. Then this band started reminding me of Jargon. Then I started noticing I was looking at the songs times to see when the song was going to be over. Not a good thing! The packaging of this CD is really nice. By any means is this a weak release tones of work went into this. If our into screamo type bands, with mid tempo changes, and that kinda stuff, then I recommend Juliette. For slow hardcore screamo people.

(Jeremy Othmer, http://www.mmzine.co.uk/, Canada)

 

W edytorskim mistrzostwie Polski za rok 2004 jakim jest dla mnie sposób wydania tej pozycji, zaklęto screamo-corową odpowiedź na pytanie: jak może brzmieć i o czym opowiadać prawdziwa, autentyczna i wysoce refleksyjna poezja współczesnego dwudziesto paro latka. Obcując z tą płytą nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko na niej zostało dokładnie przemyślane. Brudne i chropowate brzmienie gitar, łamane aranżacje, wrzaskliwy i przejmujący wokal, mądre, odznaczające się głęboką wrażliwością teksty, niezwykły smak i graficzne wyczucie tego co chce się osiągnąć. To elementy, które w efekcie składają się na bardzo spójną całość. Wydawać by się mogło, iż nic bez siebie nie może tu istnieć samodzielnie. Jednak zarówno muzyka, teksty jak i grafiki nadają się doskonale do oddzielnej kontemplacji. Prawdą jest jednak to, że zestawione wspólnie, niczym elementy misternej układanki nabierają niezwykłej mocy i dopiero wtedy oddają nam swój urok w pełnej krasie. Ten artystyczny porządek w moim odczuciu psuje dość zaskakujące wyciszenie siódmego kawałka, który po tym zabiegu ni stąd ni zowąd okazuje się ostatnim. Cóż za brutalne przebudzenie. Muzycznie dla Juliette nie znajduje, żadnych oczywistych porównań. Jest w tym coś z francuskiego grania a'la Amadna Woodward jest też coś z Children of Fall jak też dostrzegalny ukłon do stylistyki otaczającej wytwornie Crimentic. Nie jest to płyta łatwa. Bo czy łatwa może być samotność ? Czy łatwe jest poszukiwanie odpowiedzi ? Kto kiedykolwiek próbował stworzyć coś autentycznego, coś czego nie będzie wstydził się za parę lat - wie jak trudne jest to zadanie. Ekipie z Juliette ta sztuka najwyraźniej się udała. Ta płyta jest dla tych którzy lubią myśleć. Ta płyta udowadnia, że hardcore może być czymś więcej niż tylko tępą rąbanką okraszoną hymnami o załodze w moshu walczącą z powietrzem. Jeśli lubisz rzeczy mądre i ponadczasowe posłuchaj co mają do powiedzenia ludzie z pewnego miejsca na wschodzie. Jestem przekonany, że za kilka lat chcąc wrócić do czegoś co się nie zestarzało - właśnie tę płytę wyjmiesz z pudełka. Mimo ze zespół obecnie nie koncertuje, wytwórnia Refuse może być dumna - bowiem ma pod skrzydłami coś czego nie powstydziłby się żaden poważny HC label.

(j.Ap, "Pasazer #20)

 

Czasami na rodzimym rynku wydawniczym pojawia się album, który jest koszmarem dla upierdliwego recenzenta, za jakiego sam siebie uważam. Na przykład dlatego, że nic mu nie można zarzucić. Wszystko jest dopieszczone do takiego stopnia, że dla upierdliwca (czyt.: dla mnie) nie pozostaje ani jedna ćwierćnuta czy szesnastka, której mógłby się uczepić i na jej podstawie zbesztać cały zespół. Co więcej, na takich płytach brzmienie nie szwankuje, słychać, że odpowiedni ludzie pojawili się w odpowiednim miejscu i czasie. Najgorsze jest natomiast to, że taki album całym sobą pokazuje, że ludzie, którzy go tworzyli mieli konkretną wizję tego, co chcą uzyskać. Twórcy takich albumów długo myślą przed ich wydaniem. Sprawdzają brzmienie, szlifują aranżacje, doskonalą layout, nanoszą poprawki na teksty. W końcu nagrywają materiał, który później i tak jeszcze leżakuje trochę na jakichś półkach czy cholera wie gdzie. Po to, żeby jego ukazanie się nie było kolejną "premierą". Po to, żeby jego ukazanie się było WYDARZENIEM. Album FROM SOMEWHERE IN THE EAST pochodzącej z Lublina i Puław grupy JULIETTE zmiażdżył mnie swoją spójnością. Ta płyta to taki właśnie koszmar upierdliwego recenzenta. Bo jak mam choćby porównać muzykę tego zespołu do jakichś bardziej znanych kapel, jeśli w środku czuję, że będzie to krzywdzące dla JULIETTE? Jak mam oddać to, co dzieje się na tej płycie w kilku słowach? I to jeszcze w taki sposób, żeby zachęcić potencjalnego nabywcę tej płyty do jej kupna. Słuchając tego albumu nie opuszcza mnie wrażenie, że ta muzyka stanowi całość tylko z jej twórcami. Że oni jednak nie do końca się nią z nami podzielili. Że ta muzyka żyje w pełni dopiero w nich, w ludziach, którzy ją tworzą, dla których znaczy wiele więcej niż dla nas - jej odbiorców. Że wrzaskliwy, rozpaczliwy wokal, który przy pierwszym podejściu trochę mnie zraził, to tylko wynik kotłujących się w wokaliście emocji. Że otrzymujemy jedynie zbiór reakcji na emocje przeżywane przez członków zespołu. Resztę musimy odkrywać sami. Taka płyta obnaża całą niemoc opisania muzyki. Frank Zappa zwykł mawiać: "Mówić o muzyce, to jak tańczyć o architekturze". I, do cholery, miał stuprocentową rację! Takich płyt nie da się opisać. Wrażenia ze słuchania takich albumów są tak ulotne, że w momencie, kiedy płyta się kończy, nie wiadomo właściwie co powiedzieć. Jeśli nie otworzysz się na tę płytę, to nie trafi ona do Ciebie. Jeśli nie poświęcisz jej odpowiednio dużo uwagi, to będzie to tylko kolejny album na Twojej półce. Ale jeśli tylko pozwolisz się poprowadzić muzyce zawartej na tym krążku, to będzie to dla Ciebie doświadczenie niezwykłe. Ta muzyka, niewątpliwie za sprawą olbrzymiej dawki emocji, jaką serwuje, sprawia wrażenie tak prywatnej, tak szczerej, że jeśli we mnie wywołuje tak wielkie podekscytowanie, to ciekaw jestem, co czują sami muzycy tej kapeli, kiedy grają koncert czy choćby próbę. Zawsze unikałem używania słowa "szczerość" w stosunku do muzyki, byłem ostrożny w przypadku takich deklaracji - muzyka to jednak jakiś kompromis, w końcu tworzy ją zazwyczaj kilku ludzi. Ale niech mnie szlag, jeśli TA muzyka nie jest szczera! Nie mówię tutaj o tekstach, bo to wiadomo - są szczere albo nie są szczere; albo ktoś pisze to co myśli i co czuje, pisze to, czym żyje, albo bazgrze tekst o rzeczach, które w gruncie rzeczy ma głęboko w dupie, ale chce się komuś przypodobać. A skoro już jestem przy tekstach, to na tym albumie jest to zupełnie osobna sprawa. Jeśli ktoś uważa, że niezależne kapele nie potrafią napisać porządnych tekstów, powinien jak najszybciej zapoznać się z FROM SOMEWHERE IN THE EAST. Pierdolnięcie się w głowę powinno wystąpić automatycznie, jako naturalna reakcja na słowa zawarte na tej płycie. Nie mówię, że to coś odkrywczego. Nie mówię, że tego jeszcze nie było, że takich tematów jeszcze na Scenie nie poruszano. Chodzi mi tylko o to, że rzadko o takich rzeczach mówi się w taki sposób. Inteligentny. Dojrzały. Przemyślany. Jedynym "standardowym" tekstem jest chyba ten do pierwszego kawałka ("inscribed on your face"). Im dalej - tym ciekawiej. Aż do ostatnich słów. Aż do "the rain you hiding your head from" - kawałka z tekstem, który mógłby być śmiało drukowany w jakichś literackich periodykach. W inteligentny, dojrzały i przemyślany sposób stworzono również szatę graficzną tego albumu. A jak ktoś nie wierzy, to niech zwróci uwagę na sposób, w jaki dobrano zdjęcia (swoją drogą - są genialne! Same sobą tworzą odpowiedni klimat) w książeczce. Właściwie, to na kolejność, w jakiej te zdjęcia są ułożone. Jedyna rzecz, jakiej od biedy mogę się czepić, to odniesienia do CCCP obecne właśnie na okładce albumu. Raz, że nie pałam jakąś nostalgią czy sympatią do CCCP, co ostatnio stało się nagminne, nie tylko w środowisku scenowym, a dwa, że niezbyt rozumiem w tym miejscu koncept, który rządzi użyciem tych symboli. Składam to jednak na karb mojej kulejącej inteligencji, a nie niedopatrzenia ze strony zespołu. Brzmienie, aranżacje, teksty, oprawa graficzna, ze szczególnym uwzględnieniem zdjęć i w końcu same kompozycje to lista tego, co składa się na doskonałość tego albumu. Ale są to tylko sprawy, że się tak wyrażę, "namacalne". Jest to tylko wierzchnia warstwa JULIETTE. Pod nią znajdują się całe pokłady piękna i emocji, które tylko czekają na odkrycie. Jeśli kochacie tę chwilę, w której czujecie, że zespół przestał po prostu grać muzykę, a zaczął GRAĆ SIEBIE, grać to, czym jest, grać to, kim są poszczególni jego członkowie, jeśli sprawia Wam to przyjemność, to ta płyta na pewno się Wam spodoba.

(Creep, www.scenaonline.org)

 

[ POPRZEDNIA ]